Ten proces trwał tak długo, że aż ciężko uwierzyć, iż się wreszcie zakończył. mPay złożył wniosek o zezwolenie na prowadzenie działalności w charakterze krajowej instytucji płatniczej jeszcze za czasów, gdy jego prezesem był Piotr Warsicki a większościowym udziałowcem giełdowa spółka ATM. Od tego czasu władze firmy zmieniły się kilkukrotnie a pakiet kontrolny jej akcji przeszedł w ręce Grupy Lew. Wymianom pism pomiędzy KNF-em a spółką nie było końca. Dziś jednak Komisja opublikowała komunikat, z którego wynika, że mPay może działać jako KIP.

Przeczytajcie także: Chyba będzie Carrefour Pay

Dla niego to ważne wydarzenie. Dzięki temu legalnie może sprzedawać usługi, dla których źródłem pieniądza jest tzw. wirtualna portmonetka. Gdyby licencji nie miał, mógłby sprzedawać np. bilety komunikacji miejskiej, ale tylko w ciężar rachunku karty bankowej. A to kłopot w szczególności przy przyjmowaniu opłat za parkingi, które charakteryzują się bardzo niską marżą a operator płatności zarabia głównie na prowizji od doładowań portmonetki.

Przeczytajcie także: Wierzą, że będziecie płacić cyfrowo

Licencja KIP ma dla spółki mPay jeszcze jeden aspekt. Jej właściciel, a więc Grupa Lew nie ukrywa, że szuka inwestora, który mógłby pomóc w przyspieszeniu rozwoju. W sytuacji, gdy mPay uzyskał licencję od KNF, można rozpatrywać scenariusz, w którym inwestor pojawia się bezpośrednio w mPay. Nie mając własnej licencji spółka nie mogłaby działać bez bezpośredniej kooperacji z Grupą Lew, która zezwolenie na prowadzenie KIP dostała od KNF-u wcześniej.

Dzisiejsza decyzja KNF oznacza dla spółki mPay także nieprzyjemne konsekwencje, a więc konieczność wnoszenia opłaty za nadzór w wysokości od 0,0025 do 0,075 proc. rocznych obrotów. Natomiast wśród podmiotów obecnych na polskim rynku płatniczym a wciąż ubiegających się o licencję KIP niemal tak długo jak mPay, jest lider płatności zdalnych w Polsce, czyli spółka SkyCash.